Za płotem

Zbiory ryżu - Laos

Kolejne zdjęcie z wycieczki rowerowej do jaskiń obok Vang Viengu.

Lubie!
0

Poza kontrolą

Phonsavan - Dolina amfor

Są różne sposoby podróżowania. Dwa główne i ileś pośrednich. 1. Planujemy wszystko przed wyjazdem, dokładny plan, co, gdzie, kiedy, noclegi, transport itp. 2. Idziemy na żywioł. My stosowaliśmy coś pośredniego. Czyli wstępnie planowaliśmy, ale gdy była okazja, modyfikowaliśmy plany. Czasem chcąc-nie chcąc.

Do Phonsavan pojechaliśmy w miarę zgodnie z planem. Ale na miejscu spotkała nas nie miła niespodzianka. Miejsce miało być turystyczne, a nie było tam prawie wcale turystów. Nie to, że za nimi przepadamy – ogólnie to turyści psują miejsca, w których bywają, więc raczej wolimy podróżować tam, gdzie ich nie ma za dużo. Ale tym razem chcieliśmy pojechać na wycieczkę do doliny amfor, a cena zależała od liczby uczestników.

Cały dzień łaziliśmy więc po mieście i szukaliśmy potencjalnych towarzyszy wycieczki. ZnaleĹşliśmy ich tyle, ile trzeba i poszliśmy do agencji. Tu okazało się, że potrzeby nasze i znalezionych przez nas uczestników wycieczki się rozmijają. My chcieliśmy tanio – oni woleli zapłacić wiece, by dostać więcej (co wcale nie było pewne). Mówiąc krótko – negocjacje wymknęły się spod naszej kontroli i wycieczka pojechała bez organizatorów czyli nas.

Ale amfory zobaczyliśmy, bo poszliśmy do nich. Nie były daleko, o tylko 2,5 godziny marszu. Na miejscu spotkaliśmy naszą wycieczkę, ale bez tego, który nam ją ukradł i chciał więcej za więcej.

Amfory były niesamowite – olbrzymie, zrobione z głazów. Kto i po co je zrobił, do dziś nie wiadomo. Około 20% zostało zniszczonych przez Amerykanów podczas nalotów w czasie wojny z Wietnamem.

Lubie!
0

Życie na stoku

Na stoku

Stok kojarzy się przede wszystkim z narciarzami. Ale oni na stoku nie żyją. Nawet jeśli spędzają tam mnóstwo czasu, to tylko od rana do wieczora. A jeśli w nocy, bo stok jest oświetlony, to i tak tam nie śpią. Turyści z kolei po górach maszerują, a śpią zwykle w schronisku. Bywają tacy, co chodzą po górach wyższych, ale i oni przeważnie mają dość wygodne miejsca biwakowe.

Na stoku śpi się podczas wypraw wysokogórskich, kiedy często nie ma za wiele miejsca na rozbicie namiotu. Często, bo bywa inaczej. Są obozy rozkładane na rozległych, płaskich miejscach, gdzie łatwo o względną wygodę.

Ale często trzeba się rozbić tam, gdzie akurat brakło sił czy gdzie zastały nas zmrok lub niepogoda. W śniegu, jeśli tylko znajdziemy odrobinę energii, można spróbować wykopać płaską platformę. Aha – trzeba mieć jeszcze czym. Obowiązkowym wyposażeniem w górach jest czekan, ale nim nie przerzucimy setek litrów śniegu. Niezbędna jest łopata śnieżna. Teraz można kupić gotowe, bardzo lekkie i wygodne, ale kiedyś trzeba było sobie zrobić.

Na pierwszej wyprawie w śnieżne góry zazdrościłem tym, co taką łopatę mieli. Oczywiście pożyczali, ale to nie to samo. Potem sobie zrobiłem. Kawał blachy aluminiowej i mocowanie na śrubki/nakrętki-motylki do czekana. Nie miała takiej pojemności, jak te „sklepowe”, ale mimo wszystko pozwalała w miarę wygodnie wykopać platformę pod namiot czy dołek do załatwiania potrzeb fizjologicznych. To pierwsze było ważniejsze – jeśli nie zadbamy o w miarę poziome miejsce do spania, noc może być koszmarem.

Lubie!
0

Przez dziurkę od klucza

Luang Prabang

Jeśli porównamy fotografowanie ludzi z jednej strony oraz krajobrazów czy architektury z drugiej, to wychodzi, w tym ostatnim przypadku nie ma zastosowania zasada nieoznaczoności Heisenberga.

Cóż to takiego? W skrócie tyle, że obserwując jakieś zjawisko, wpływamy na nie, więc obserwacja nigdy nie jest obiektywna czy też nie rejestruje się całej prawdy (rejestrujemy obiekt i nasz na niego wpływ).

Otóż widok górskiego szczytu i nieba za nim nie zmienia się, gdy robimy zdjęcie. Od biedy w przypadku architektury jest inaczej, bo możemy rzucić cień na fotografowany obiekt. Zasadniczo jednak przed, w trakcie i po zrobieniu fotografii jest tak samo. Ale jeśli chodzi o ludzi, sprawa wygląda zupełnie inaczej.

Tych można fotografować na kilka główny sposobów: z ukrycia, „na bezczela”, „na swojaka” (klasyfikacja zrobiona ad hoc).
Do robienia zdjęć z ukrycia potrzebny jest długi obiekt i w miarę dyskretne miejsce. Przetestowane, działa. Wadę ma taką, że fotografie robione krótkim obiektywem mają zupełnie inną ekspresję, nie do uzyskania długą rurą.

Zdjęcia „na bezczela” wg mojej definicji powstają wtedy, gdy nie przejmując się niczym, podchodzimy i pstrykami. Czasem ze średniego dystansu, czasem z bardzo bliska, wręcz wkładając obiektyw komuś do twarzy. Tak można uchwycić unikatowe emocje, ale można też dostać po głowie. No i nie każdy potrafi tak robić, wiele osób po prostu krępuje się.

Najbardziej zaawansowana forma to zdjęcia „na swojaka” – tu trzeba najpierw stać się swojakiem. Nie da się wpaść, pstryknąć i zniknąć. Najpierw trzeba się zapoznać z fotografowanymi, stać się częścią ich otoczenia, by przestali zauważać, nie reagowali, gdy podnosimy obiektyw. Ale ten sposób dla amatorów jest dostępny stosunkowo rzadko, bo oni nie mogę poświęcić miesiąca, dwóch czy pół roku na zdobywanie zaufania. Takie rzeczy robią w zasadzie tylko zawodowcy.

Do tego dochodzą strategie mieszane, np. pytanie o pozwolenie, choć bez bliższego poznawania się. Czasem się to sprawdza, a czasem nie. Bywa, że ludzie wyprężają się, robią miny jak do zdjęcia na nagrobek i naciskamy migawkę tylko dlatego, że skoro już poprosiliśmy, nie wypada z fotki zrezygnować.

Tak… z widokami jest łatwiej…

Lubie!
0

Bluetooth

W zatoce Ha Long

Skąd dziwny tytuł tego wpisu? Ano stąd, że zdjęcie pochodzi z zatoki Ha Long, a według jednej z legend, szpiczaste wysepki są zębami smoka. Jeśli chodzi zaś o kolor, to po prostu zdjęcie ma takie zabarwienie. Gdy mu ująć trochę niebieskiego, robi się bardziej prawdziwe. Ale niestety, nie mam na to chwilowo czasu, więc zdjęcie będzie takie, jakie jest. Dodatkowo mam urlop, więc proszę się spodziewać przerw w dostawach nowych wpisów.

Lubie!
1

Podróże kształcą

Przekrój lodowca Kiedy pierwszy raz miałem stanąć na morenie lodowca (a było to w lipcu 2004 roku w Kirgistanie), nie wiedziałem, co to jest. Pamiętałem tylko z geografii, że jest coś takiego jak morena, że ma coś wspólnego z lodowcami. Gdy się tam znalazłem i w ciągu kilku następnych dni wszystko stało się jasne. Ale zacząć trzeba od lodowca.

W górach odpowiednio wysoko ciągle przybywa śniegu. Jak pada, to pada tylko śnieg, a z powodu niskich temperatur prawie wcale się nie topi. Pewnie latem przy ostrym słońcu zdarza się, że coś się podtapia, z pewnością odrobine sublimuje, ale kierunek jest jeden – przybywa go. Jak to się dzieje, że góry nie rosną w nieskończoność, przecież przez setki tysięcy lat śniegu przybywa i przybywa!? Ano dlatego, że gdy śniegu jest odpowiednio dużo, jego górne warstwy zaczynają ściskać dolne, które przekształcają się w lód. Jeśli lodu jest odpowiednio dużo i dodatkowo znajduje się na zboczu, zaczyna płynąć. Zachowuje się nie jak woda, bardziej jak gęste ciasto przygotowane na placek.

Lód lodowcowy z jednej strony jest twardy, z drugiej plastyczny. Płynie. Szybkość tego ruchu może być zdumiewająca. Przeczytałem, że największą zanotowano na Grenlandii i wyniosła ona 49 metrów na dzień! Daje to około metra co pół godziny! Taki ruch można już nieomal zauważyć, ale lodowce, na których ja byłem, tak nie pędziły.

Wróćmy jednak do moreny. Lodowiec ciągnięty w dół przez przyciąganie ziemskie rozpycha się. Musi wcinać się w materiał, który jest przed nim. Jak każda w miarę płaska rzecz pchana lub ciągnięta po piasku pokrywa się z przodu i po bokach piaskiem, tak i lodowiec z przodu i z boków jest „brudny”. I ta brudna część lodowca to właśnie morena – czołowa lub boczna. Jest też kilka innych rodzajów, ale będąc na lodowcu, widzi się właśnie te dwie.

Lubie!
0

Cegła

PłaskorzeĹşby w Sambor Prey Kuk

Brak weny. Powyższe zdjęcie zostało zrobione w świątyniach Sambor Prei Kuk. W przeciwieństwie do budowli Angkoru, te zostały zrobione z cegieł, więc zachowały się gorzej. Mimo to można podziwiać kunszt dawnych budowniczych.

Lubie!
0

Koloryt

Wioska w górach Laosu

Dlaczego wyjeżdżamy na wakacje do odległych miejsc? Odpowiedź jest prosta: bo jest tam coś, czego nie mamy bliżej. Czasem chodzi o pogodę (w Egipcie latem nie pada jak nad Bałtykiem), czasem o jedzenie (np. uwielbiamy kuchnię grecką), czasem o warunki do uprawiania jakiejś aktywności (fale dla surferów, góry dla wspinaczy, rafy dla nurków). A przeważnie chodzi o całość – inne jedzenie, zapachy, ludzi, otoczenie.

Azja Południowo-Wschodnia oferuje inność globalną, bo trudno o wspólne cechy tych krajów i Polski. W krajach rozwiniętych od biedy wspólne są supermarkety, dostępność Pepsi i podobnych produktów, ale nawet one są różne. W Tajlandii np. piłem Pepsi o smaku cappuccino, której nigdy potem nie spotkałem.

Laos i Kambodża są jeszcze bardziej różne, bo w mniejszych miejscowościach nawet wspólnych elementów cywilizacyjnych jest na lekarstwo. O wioskach jak ta ze zdjęcia nawet nie wspominam.

Za to wspomnę o tym, ze taki stan nie będzie trwał wiecznie. Wszystko się zmienia, ludzie dźwigają się z biedy, kraje się rozwijają, przybywa infrastruktury i udogodnień dla turystów (oraz oczywiście mieszkańców). W globalnym świecie, gdzie każdy ma okienko do podglądania innych (telewizor lub komputer), łatwo rozbudzić aspiracje i to wiadomo w którym kierunku. Taki Laos może chcieć być jak Wietnam, Wietnam naśladuje Chiny, a Chiny spoglądają na Japonię czy Stany. To oczywiście uproszczenie, ale z grubsza tak to wygląda.

We mnie, turyście, odzywa się tęsknota za wszystkim tym, co znika i upodabnia się do tego, co znamy ze świata zachodniego. Czy będzie po co jeździć na drugi koniec świata, skoro wszystko tu i tam będzie takie samo? Oczywiście nie będzie, zawsze będzie lokalny koloryt, ale czy koloryt wystarczy, by uzasadnić taki wyjazd?

Lubie!
1

Też pustynia

Pustynia Atakama

Tak się złożyło, że w krótkim odstępie pojawiają się dwa zdjęcia z Atakamy. Dwa różne zdjęcia dodajmy, bo przecież każde miejsce ma wiele różnych oblicz. Także choć słowo pustynia kojarzy się dość jednoznacznie z bezkresną piaskownicą i pomarszczonymi wydmami, tak naprawdę pustynie są różne. Od piaszczystych, przez skaliste, solne do lodowych.

Pustynia nie zawsze jest też całkiem pusta. Ĺ»yją tam przecież i rośliny i zwierzęta, choć oczywiście specyficzne i trudno mówić o obfitości. Z drugiej strony są miejsca, gdzie roślin jest sporo – tu znowu zastrzeżenie – ale o różnorodności nie ma mowy. Pustynie płynnie przechodzą w półpustynie, gdzie suchych krzaczków czy różnych sukulentów jest dużo więcej.

A woda? Atakama słynie z niewielkich opadów, są wręcz miejsca, w których od początku prowadzenia pomiarów nie zanotowano najmniejszego nawet deszczu. To zdanie może być jednak lekką manipulacją. Atakama to tzw. pustynia mglista. Deszcz nie pada, ale jest mgła. A rośliny oczywiście się do takiej sytuacji przystosowują i czerpią wodę z „powietrza”.

Brak deszczu i obecność mgły wynikają ze specyficznego położenia Atakamy. Z jednej strony jest morze i zimny prąd Humboldta. Ochładza on powietrze, a wiadomo, że zimne mieści mniej wilgoci. Z drugiej strony są góry i Atakama leży w tzw. cieniu opadowym. Masy wilgotnego powietrza idą z głębi lądu, napotykają góry, unoszą się, ochładzają i wytracają wodę. Gdy przesuną się nad pustynię, nie ma już co z nich padać.

Lubie!
0