Twarz w Bajonie

Twarz w Bayonie

Zanim pojechaliśmy do Kambodży, o Angkorze nie wiedziałem za wiele. Ale kiedy znaleĹşliśmy się na miejscu, od razu rzuciły mi się w oczy pamiątki przedstawiające charakterystyczna kamienne twarze. Sam z siebie wyglądają bardzo stylowo, ale zdaje się, że widziałem je wcześniej, bo od razu skojarzyły mi się z jakąś tajemnicą archeologicznej natury, że tak powiem.

Do twarzy nie dotarliśmy pierwszego dnia, ale zdaje się, że trzeciego mieliśmy ich przedsmak. Większość z nich jest w Bajonie, ale o ile pamiętam, kilka znajduje się poza nim. Do samego Bajonu dotarliśmy dnia czwartego. I tak jak w wierszu Tuwima „tych wagonów jest ze czterdzieści”, tych twarzy jest ponad 200. Do końca nie wiadomo, kogo przedstawiają, ale być może jednego z królów.

Lubie!
0

Przed podróżą

 

Przed podróżą

Do Siem Rieapu dojechaliśmy nie tak znowu nietypowym środkiem lokomocji – pickupem. Po Kambodży podróżowaliśmy różnie – ale jednak głównie autobusami. Tutaj autobusu nie było. Pozostał samochód. Na pace były jakieś ławeczki, na nich ludzie, pomiędzy różne przedmioty (także nasze plecaki). Do odjazdu było trochę czasu. Oczywiście nie ma godzin odjazdu – jak się zbiorą ludzie. Czekaliśmy, jak robiłem zdjęcia, Gosię zagadywała jakaś miejscowa dziewczyna.

150 km – to niewiele. Standardowo 2 godziny jazdy. Ale nie tu obowiązują inne standardy! Kierowca pędził jak szalony, wyprzedzał na trzeciego, czwartego i w innych konfiguracjach. Zapewne pokonywał tę trasę wielokrotnie, więc można powiedzieć, że wiedział, co robi. Ale tak czy inaczej – lekkie emocje były.

Nie pamiętam, jak długo jechaliśmy. Ale gdy dotarliśmy na miejsce i znaleĹşliśmy hotel, czekał na nas Angkor!

Lubie!
0

Plama w Machu Picchu

Machu picchu

Kolejne zdjęcie z Machu Picchu. Podobne do jednego z poprzednich. Zastanowiła mnie turkusowa plama, dość mocno kontrastująca z resztą zdjęcia (blisko dolnej krawędzi fotografii, mniej więcej na środku). Szczerze mówiąc, nigdy nie zwróciłem na nią uwagi. Już myślałem, że to jakaś wada samej fotki (zabrudzenie na matrycy czy soczewce), ale znalazłem ją też na innym zdjęciu. Tam jest lekko za mgłą, tu rzuca się w oczy. Co to jest?

Lubie!
0

Blask złota

Ujgurka ze złotymi zębami

Powyższe zdjęcie zostało zrobione w starej dzielnicy Kaszgaru, niedaleko meczetu. Interesujących fotek powstało wtedy więcej i jeszcze się tu pojawią.

Lubię szwędać się po takich miejscach, gdzie nasza zaborcza cywilizacja jeszcze nie dotarła lub co najwyżej docierają jej echa. Ostatnio czytałem wywiad z reportażystą, który pisał o slumsach w Manili. Przeciwstawiał pracę reportera wizycie turysty. Nie da się ukryć – miał rację. On spędził w jednym miejscu kilka miesięcy, poznał ludzi, ich problemy. Siłą rzeczy jest tam gościem, ale można powiedzieć, że stałym. Turysta wpada, liĹşnie temat, raz zaciągnie się zapachami, zostawi w swojej wyobraĹşni przypadkowo uchwycone obrazy.

Czy po tym wie więcej? Niby nie, trudno go zestawiać w jakikolwiek sposób z reporterem, dziennikarzem. Ale samo to, że gdzieś jest, ogląda pewne rzeczy z bliska, nieomal dotyka, sprawia, że inaczej do niego podchodzimy. Bo choćby możemy się zastanowić tylko nad nim, przeanalizować rzeczy w zasadzie oczywiste, które każdy „czuje”. Zdawać sobie sprawę z jakiejś rzeczy to jedno, dajmy na to obejrzeć materiał w telewizji to drugie, a pojechać gdzieś i obejrzeć (choćby pobieżnie) to trzecie.

Wojciech Tochman opowiadał też o człowieku (mieszkańcu slumsów), który organizuje wycieczki dla turystów. Budzą one niesmak, bo jest to przedmiotowe traktowanie ludzi mieszkających w slumsach: oglądamy ich jak zwierzęta. Ale gdyby rozpatrywać to tylko tak, to czy etyczny turysta powinien wyłącznie kontemplować widoki lub smażyć się na plaży? Na pewno nie. Granica jest płynna, ale gdzieś jest. Choćby dlatego my pojechaliśmy do doliny Omo w Etiopii, gdzie podgląda się barwnych tubylców.

Lubie!
0

Wejście smoka

Głowa smoka - Wietnam

Niedaleko Hoi An są świątynie My Son, które zwiedziliśmy, dojeżdżając do nich na motocyklu. Było to moje pierwsze prowadzenie podobnej maszyny od… wielu lat. Jakoś się udało, choć nie było łatwo. Sporym utrudnieniem był np. suszący się na szosie ryż (gdzieś przecież trzeba to robić) lub Wietnamczycy nie używający po zmroku świateł w swoich motocyklach.

Następnego dnia włóczyliśmy się to tu, to tam, czekając na wyjazd z miasta, ale jeszcze tego wieczoru, kiedy wróciliśmy ze świątyń, czekało nas ciekawe widowisko. Po mieście krążyły grupki nastolatków wyposażone w smoki oraz bębny.

Do obsługi smoka potrzeba było kilku osób – np. jedna trzymała sporą głowę, a pozostałe wiotki, szmaciany tułów. Czasem kilku chłopaków trzymało platformę, z której wystawał długi bambusowy kij, na szczyt którego wchodził jeden ubrany w smoka. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie bicia w bębny, z których przynajmniej niektóre były umieszczone na wózkach.

Nie dowiedzieliśmy się, co to za święto czy zwyczaj. Jakiś zagadnięty człowiek coś tam wybełkotał o zabawach chłopców. Ja oczywiście próbowałem sfotografować „coś”. Kilka prób z lamą błyskową dało marny rezultat. Potem po prostu wydłużyłem czas i chyba zwiększyłem czułość. Z niewiadomych względów tej informacji w EXIF-ie nie ma, ale niebo nie jest czarne, tylko szare (spory szum), więc tak musiało być.

Fotografowanie na czasie rzędu 2 sekundy daje niepewne rezultaty (jeśli aparat trzymamy w ręce, a obiekty się poruszają). Nie pozostaje nic innego, jak próbować wiele razy i liczyć na szczęście. Jeśli na ono nie sprzyja, można sobie dopomóc, lekko „dobłyskując” lampą. Albo pstrykając więcej klatek. Mi udały się dwie, w tym jedna umieszczona powyżej.

Lubie!
0

Wózek z osiołkiem

Wózek z osiołkiem

Pod Muztaghatę wyruszyliśmy z Kaszgaru. Dzień wcześniej odwiedziliśmy pierwszy raz chińską restaurację i było zabawnie. Oczywiście menu nie rozumieliśmy ni w ząb. Kelner na migi próbował wytłumaczyć, co zawierają potrawy, koledzy pomagali mu, rysując, śmiechu było co niemiara. Ale coś udało się zamówić i zjeść (choć pałaczkami nie było łatwo).

Na drugi dzień wstaliśmy wcześnie. Spakowaliśmy rzeczy, których nie zabieraliśmy w góry do worków na śmieci, zakleiliśmy i zdokumentowaliśmy fotograficznie. W plecakach mieliśmy cały nasz dobytek na pół roku, np. letnie ubrania, kąpielówki czy maskę do nurkowania. Rzeczy niepotrzebne powędrowały do agencji, która wiozła nas w góry.

Ostatnie zakupy (suszone owoce, orzechy) i w drogę. Po godzinie tankowanie, po kolejnej zatrzymaliśmy się w jakiejś wiosce. Było to ostatnie większe osiedle i spędziliśmy tam pół godziny, fotografując ludzi, zwierzęta, stragany itp. Kupiliśmy też arbuzy i trochę pysznych ujgurskich bułek.

Potem do końca podróży, która w sumie trwała 9 godzin, wiedzieliśmy tylko kilka betonowych pojedynczych domków. Po południu dotarliśmy na miejsce, wypakowaliśmy bagaże i przegnaliśmy się z kierowcą autobusu, który miał odebrać nas za trzy tygodnie.

Lubie!
0

Uliczkę znam w… Arequipie

Santa Catalina - Arequipa

O klasztorze Santa Catalina w Arequipie było już raz. O tym, że jest ładny i fotogeniczny niech świadczy następująca historyjka. Jakiś czas temu szukaliśmy projektanta wnętrz. Przejrzeliśmy sporo ofert (w internecie – prawie każdy publikuje wizualizacje). Na jednym ze obrazków zobaczyliśmy zdjęcie podobne do powyższego. Niestety, okazało się, że ta osoba tylko ściągnęła je z jakiegoś serwisu sprzedającego fotki.

Lubie!
0

Na piechotę

Ptak Ziemi OgnistejPoprzedni wpis zakończyłem zdaniem, że jeszcze będzie o ptakach z Parku Narodowego Ziemi Ognistej, i byłem pewien, że to właśnie jeden z nich. Ale nie – powyższe zdjęcie zrobiłem na boliwijskiej pampie. Mimo to obejrzałem zdjęcia z Ziemi Ognistej – ptak ten sam, choć to i inny klimat i olbrzymia odległość.

Było to po pierwszym dniu wycieczki na pampę, kiedy dotarliśmy do obozowiska – domu, w którym mieliśmy spędzić noc. Większość terenu była zalana (taka pora roku), dzięki czemu mogliśmy pływać łodzią. Zwierzęta widzieliśmy albo w wodzie, albo na drzewach (ew. w powietrzu). Domek, w którym mieliśmy nocować, znajdował się na wyżej położonym fragmencie lądu, tworzącym o tej porze roku wyspę.

Przewodnik zaprowadził wycieczkę do krokodyla, ale ja poszedłem oglądać drzewa z podporowymi korzeniami, konkretnie szkarpowymi (niestety, ich pionowe zdjęcia nie załapały się do tego zbioru), które pomagają drzewu się nie przewrócić w podmokłym gruncie. Fotografowałem też ptaki, które pojawiały się tu i ówdzie. Większość latała, ale ten „kolega” spacerował sobie, niezbyt przejmując się moją obecnością. Aha – chyba ten typ tak ma, bo egzemplarz widziany 4500 km bardziej na południe też maszerował.

Lubie!
0

Ziemia ognista

Ziemia ognista„Ziemia ognista” to jedna z tych nazw, które mają „to coś”. Ten południowy skrawek kontynentu amerykańskiego jest podzielony między Argentynę i Chile. Tyle tylko, że dojazd jest wyłącznie z części argentyńskiej. Wystarczy spojrzeć na mapę – z „dolnego” koniuszka Ameryki Południowej Argentyna ma wykrojony kawałek względnie zwartego lądu, a Chile plątaninę zatok i cypli, jednym słowem fiordy. Inna sprawa, że żeby dostać się suchą nogą do argentyńskiej części, trzeba przejechać przez terytorium Chile. Uff – skomplikowane.

Na argentyńskiej ziemi leży Ushuaia, którą mieszkańcy tytułują „Fin del Mundo”, czyli „koniec świata”. Dalej są jeszcze jakieś osady, ale rzeczywiście to ostatnie miasto przed Antarktydą. Niedaleko Ushuaii jest mały park – „Parque Nacional del Tierra Fuego”, czyli Park Narodowy Ziemi Ognistej.

Pojechaliśmy tam autobusem. Wysadzili nas i zaczęliśmy szukać miejsca do rozbicia namiotu. W dogodnym miejscu był już jakiś namiot, ale na drugi dzień zniknął. Byliśmy więc sami i robiliśmy wycieczki po okolicy. Do nas wycieczki robiły różne ptaki, ale o tym będzie innym razem.

Lubie!
0