Przydrożny bar

Jednym z ważniejszych aspektów podróżowania jest jedzenie. Wiadomo – każdy je, trzeba to robić kilka razy dziennie (nie licząc wyjątków). I warto, by nie było to tylko zaspokajanie potrzeb kalorycznych, ale i ciekawe oraz przyjemne doznanie.

Bywa, że jemy to, co zabraliśmy ze sobą – bo na przykład na miejscu jest drogo. Są też ludzie (sam takich spotkałem), którzy lubią tylko takie jedzenie, jakie już kiedyś jedli. Czyli: nie ważne gdzie są, szukają pizzy, hamburgerów, spaghetti itp. Taka taktyka sprawdza się, jako wyjście awaryjne, ale ogólnie w ten sposób wiele tracimy. Podróże to nie tylko fotki na Instagramie czy Facebooku, ale ocean innych doznań, wśród których sygnały z kubków smakowych mogą stanowić istotną pozycję.

Warto więc poszukiwać oryginalnych miejscowych smaków, bo na drugi koniec świata jedziemy właśnie po to, by doznać czegoś nowego, różnego od tego, co mamy na co dzień (są wyjątki typu all inclusive, ale nie rozmawiajmy o patologiach). Z drugiej strony świat się globalizuje, także w kulinariach. Tak jak pisałem – pizza jest wszędzie, choć bywa, że ma lokalny rys. Kuchnie lokalne nie są stałe, z resztą nigdy nie były, choćby z tego powodu, że każdy kucharz czy kucharka przygotowuje potrawy po swojemu, istnieją też różnice regionalne.

Gdzie więc można znaleźć coś ciekawego i oryginalnego (przy czym nie chodzi o zgodność z wzorcem, który nie istnieje, ale o rzeczywiście lokalny rys)? Ja stawiam na przydrożne bary. W takich miejscach oczywiście wybór jest zwykle ograniczony, nie ma co liczyć na sterylną czystość czy powtarzalność potraw. Ale jeśli chcemy zjeść coś „typowego” – nie ma lepszego miejsca. Tam nikt nie sili się na oryginalność. Tam jest konkretnie i prosto. Miejscowo. A o to chyba chodzi?


Lubie!
0

Koniec Sinciangu

Sinciang to zachodni kraniec Chin. Dla nas, gdybyśmy podróżowali lądem, byłaby to pierwsza chińska prowincja. Ale dla Chińczyków jest ona ostatnia, bo dla nich centrum Chin to wschód.

W czasie ostatnich wakacji spotkałem Chińczyka, który na wieść o tym, że odwiedziłem kiedyś Sinciang, powiedział coś w stylu „O jej, nigdy tam nie byłem”. On nie był, ale etnicznych Chińczyków (Hanów) jest tam pełno. Już w 2004 Ujgurzy byli mniejszością lub prawie mniejszością w swoim kraju. Obecnie jest ich jeszcze mniej, a dla chińskiego rządu są terrorystami. Jeśli ktoś sądzi, że obozy reedukacyjne odeszły do przeszłości, może się rozczarować.

Lubie!
1

Wzywamy

Hoi-an to nie tylko wspaniały japoński most i piękna starówka. A raczej – piękno starówki to nie tylko ładne budynki, ale także urokliwe sklepiki. Jak ten – z gongami.

Lubie!
0

Niezrównoważone orzeszki

Bardzo podobne zdjęcie przedstawiające być może nawet te same orzeszki już było. I podobnie jak na tamtej fotografii, tak i na tej widać, że aparat nie popisał się automatycznym ustawianiem równowagi bieli. Niby gazety są białe, ale przecież orzeszki ziemne tak nie wyglądają. Choć na poprzednim zdjęciu prezentowały się znacznie lepiej.

Lubie!
0

Siedmiu wspaniałych od zaplecza

Pisałem raz o miasteczku, które skojarzyło mi się z westernem „Siedmiu wspaniałych”. Na tamtym zdjęciu był centralny plac (pewnie „de armas”, bo prawie każdy „rynek” tam się tam nazywa). Boczne uliczki niestety były mniej spektakularne.

Lubie!
0

Przystanek

O naszej wizycie w Boca Manu parę razy pisałem. Tym razem prezentuję kadr z podróży powrotnej. A wracaliśmy zawiedzeni (bo całość miała wyglądać inaczej) i raczej przegrani, choć nie do końca. Jak by na to nie patrzeć, koczowanie w Boca Manu było interesującym doświadczeniem. Nie dopłynęliśmy tam, gdzie sobie zaplanowaliśmy, ale cóż – jak chce się mieć wszystko wg planu, to się kupuje wycieczkę w biurze podróży.

Ta fotografia pochodzi z Shintui – miejsca, gdzie w powrotnej drodze wypadł nasz nocleg. Dopłynęliśmy późnym wieczorem i nie było innego wyjścia. Gdzie spaliśmy – nie pamiętam. Rano po 3 godzinach złapaliśmy ciężarówkę, która zawiozła nas do kolejnej miejscowości, a stamtąd kursowym autobusem udaliśmy się do Cuzco.

Lubie!
0

Nowy, ale czy lepszy?

Trzynaście lat to kawał czasu – we współczesnych Chinach to tym bardziej. W Czengdu wylądowaliśmy po bardzo uciążliwej podróży pociągiem. Przez prawie trzy dni mieliśmy do dyspozycji tylko miejsca siedzące, więc do tego chińskiego miasta dotarliśmy wymęczeni, niewyspani.

Pogoda była jak wydać – pochmurno, siąpił deszcz. W mieście było pełno nowych budynków. Taki jak ten na zdjęciu stanowiły zdecydowaną mniejszość, która była zapewne skazana na wyburzenie w krótkim czasie. Po 13 latach, jakie upłynęły od zrobienia tej fotografii pewnie takich zaszłości w Czengdu już pewnie nie ma. Jedna osoba powie – i dobrze, nie ma co się oglądać na przeszłość, inna zaduma się nad przemijaniem…A Chiny i tak będą kontynuować swój marsz ku nowemu, lepszemu światu.

Lubie!
0

Triumf

O łuku triumfalnym napisałem przy okazji prezentacji zdjęcia przedstawiającego coś zupełnie innego. Teraz dodam, że w anglojęzycznym artykule w Wikipedii przeczytałem, że łuk powstał dla uczczenia żołnierzy poległych podczas walk o niepodległość z Francuzami oraz podczas drugiej wojny światowej. Po przejęciu władzy przez komunistów, został nadany mu nowy sens – ma czcić komunistów. Z artykułu nie wynika, co dokładnie, ale podejrzewam, że chodzi o wygranie rywalizacji o kraj przez komunistyczny ruch Pathet Lao w 1975 roku.

Cóż – zawsze lepiej zmieniać tabliczki niż burzyć…

Lubie!
0

Dwa ciosy

Fragment „Ubijania morza mleka” już się pojawił. Dziś prezentuję inny kawałek tej płaskorzeźby. Na poprzednim łucznik do kogoś strzelał, teraz dwóch starożytnych wojowników ukazanych jest chwilę przed zadaniem śmiertelnego ciosu lub ciosów.

Lubie!
0