Kolejne zdjęcie „mróweczek” – indiańskich dzieci sprzedających pamiątki turystom. Dopiero teraz zauważyłem, że jedna z dziewczynek niesie jagnię. I jak takiej parze odmówić kupna pacynki?
Archiwum kategorii: miasto/wieś
Za gałęziami
O świątyniach Sambor Prei Kuk już było. Dziś zdjęcie ze ściany porośniętej gałęziami (korzeniami) figowca. Proszę zwrócić uwagę na to, jak spasowane są cegły. Po tylu latach!
Kwestia skali
Czy ktoś potrafi powiedzieć, jak duża jest przedstawiona na powyższym zdjęciu płaskorzeźba? Nie da się, bo brak jest punktu odniesienia. Ja też się nabrałem, bo byłem pewny że była rozmiaru może kartki A3, nie większa. Dokładniejsze poszukiwania wyjaśniły prawie wszystko.
Znajduje się ona nad chyba tylnym wejściem do świątyni Xieng Thong i ma ok. dwóch metrów wysokości. Sama świątynia to perełka architektury. Bogato zdobiona od zewnątrz i wewnątrz, dodatkowo zachwyca cudownie harmonijną linią (na tym zdjęciu oczywiście tego nie widać). Ale na innych tak.
Zupa Koay Teow
Powyższe zdjęcie przedstawia Georgetown, miasto na wyspie Penang w Malezji. Widok dość charakterystyczny – kolonialne domy, tłok na ulicy i szyldy. Charakterystyczny jest jeden, ten z napisem „Koay Teow Th’ng”. Oznacza on zupę, które jest dość popularnym daniem w tamtych okolicach. Zupa ta ma wygląd rosołu, pływa w niej makaron ryżowy i kawałki mięsa. Gdyby ktoś chciał, zrobić sobie, oto przepis. Problemem mogą być jak zwykle niektóre składniki, ale może da się je czymś zastąpić? Aha „koay teow” występujące w przepisie to makaron ryżowy w formie płaskich tasiemek. Smacznego.
Wielka mała stupa
Angkor w 2D
Jak już kiedyś pisałem, fotografując, warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Często jest tak, że są naturalne ujęcia, miejsca, które od razu wybiera każdy fotograf. Są gwarancją dobrego zdjęcia. Tyle tylko, że zdjęcia takiego samego, jak tysiąc innych. Kiedyś byliśmy w Etiopii przy wodospadzie, który jest początkiem Nilu Błękitnego. Mieliśmy pecha, bo była pora sucha, więc wodospad był marny. Ale i mieliśmy też szczęście, bo u jego podnóża było sporo suchego miejsca. Rozbiliśmy więc namiot i przenocowaliśmy. Turyści szybko zniknęli i mieliśmy cały wodospad dla siebie. Oczywiście robiliśmy zdjęcia. Teraz już nie pamiętam, ale chyba Gosia zrobiła coś innego – fotkę nie frontalną, ale gdzieś z dołu, nieomal spod strumienia wody. Wtedy otworzyły mi się oczy i stwierdziłem, że to dużo lepsze niż typowe widoki.
Rano zjawił się chłopiec, by nam coś sprzedać. Nie byliśmy zainteresowani. Gdy wracaliśmy, towarzyszył nam i, chcąc jednak dokonać jakiejś transakcji, starał się być miły. Mówił, gdzie należy uważać, gdzie jest najlepsza ścieżka oraz – co mnie szczególnie irytowało – skąd należy robić zdjęcia. Należy, można – wszystko jedno. Rzeczywiście, pokazywał punkty, z których był wspaniały widok. Jednak ja, zdenerwowany, ignorowałem jego rady. Bo co za radocha zrobić takie zdjęcie, jakie przede mną stu ludzi? Czasem jest, bo trudno spodziewać się, że każde będzie unikatowe. Ale jednak jest satysfakcja, gdy kopię znanego ujęcia zrobię sam, dojdę do niego samodzielnie, a nie ma jej, gdy ktoś mi powie: stań tu, skieruj aparat w tamtą stronę. Wtedy stajemy się automatem do naciskania migawki.
A jaki związek powyższego wywodu z Angkorem? Budowle Angkoru są piękne i często charakterystyczne, ale warto też zwracać uwagę na detale, których akurat tam nie brakuje. Czasem są ciekawsze niż same świątynie. Fotografując cokolwiek, warto o tym pamiętać.
Sprzedawca
Powyższe zdjęcie pochodzi z Chin (co łatwo wydedukować). W wszystkich krajach tamtego rejonu kosze i inne elementy wyplatane z trawy, bambusa czy podobnych materiałów są popularne. Największą mnogość koszy widziałem w Laosie, gdzie szczególnie popularne były kosze na klejący się ryż. Jest to potrawa robiona ze specjalnej odmiany, a efektem finalnym jest bryła sklejonego ryżu. Do koszyka wkłada się tyle, ile się potrzebuje i można już jeść. Czasem z sosem, ale często je się sam ryż. Była to popularna potrawa szczególnie na jazdę autobusem. Po prostu skubało się po trochu, żeby nie czuć głodu w czasie jazdy. Jeśli my go kupowaliśmy, to do foliowego woreczka. Efekt ten sam, ale jakże różne doznania estetyczne.
Splątany Angkor Wat
Pewnie już o tym pisałem, ale co tam… Gdy zwiedzamy Angkor, widzimy ładne, klimatyczne ruiny. Ale gdy dotarli tam Francuzi, wiele posągów i budynków było zniszczonych, a ich części porozrzucane. Archeolodzy pracowicie to poskładali, czasem po prostu poukładali na sobie, czasem połączyli metalowymi klamrami. Kilka świątyń zostało zostawionych w takim stanie, w jakim zastali je Europejczycy.
To jeden z takich przykładów: nazwy nie pomnę, choć być może dałoby się to ustalić. Ale jeśli ktoś chce to zobaczyć na własne oczy, po prostu musi spytać przewodnika lub przeczytać przewodnik. Po dotarciu ma miejsce wejść do środka (najlepiej w południe, wcześnie rano lub póĹşno wieczorem, kiedy jest najmniej turystów), zamknąć oczy i wyobrazić siebie w roli Indiany Jonesa. Bezcenne.
P.S.
Oczywiście jeśli chodzi o robienie zdjęć, środek dnia odpada. Ale nawet w największe upały, wewnątrz kamiennych wnętrz panuje przyjemny chłód.
Zakrystia czyli co?
Tytuł ma uzasadnienie o tyle, że gdyby to był kościół, tak bym właśnie nazwał to pomieszczenie. Ale w świątyni buddyjskiej? Pojęcia nie mam. Miejsce to znajduje się w Luang Prabangu, mieście, którego status można porównać trochę do Krakowa. Też był kiedyś stolicą kraju i znajduje się w nim wiele zabytków.
Warto odwiedzić to miejsce właśnie dla niezliczonych świątyń rozrzuconych po całym mieście. Oprócz nich są m.in. posągi Buddy, w tym jeden wielki (zdjęcie się pojawi). Ciekawostką jest targ dla turystów, na którym można nabyć różna pamiątki, wiele bardzo ciekawych. Bazar ma też bogatą sekcję gastronomiczną, gdzie można tanio i smacznie zjeść.
Mnogość świątyń daje możliwość posłuchania śpiewów mnichów. Już nie pamiętam, czy wyczytaliśmy to w przewodniku, czy przypadkiem na to trafiliśmy, ale o stałej porze, (zdaje się, że to była godzina 18) w większości świątyń zbierają się buddyjscy mnisi i modlą się, czy odbywa się coś w stylu nabożeństwa. Dość, że bardzo klimatycznie śpiewają. Obecność dużej ilości mnichów gwarantuje inną atrakcję, ale o niej będzie przy okazji stosownego zdjęcia.
Oprócz architektury sakralnej warte obejrzenia są urokliwe budynki kolonialne, które w dużej liczbie rozsiane są po mieście.
Ta fotka powstała w świątyni, w której coś się działo. Pisze mało precyzyjnie, bo nie pamiętam co, ale Gosia poszła oglądać to „coś”, a ja w bok. Tam odkryłem zaplecze, tytułową zakrystię, gdzie składowano przeróżne rupiecie – można by rzec. Można by, bo pewnie dla wyznawców buddyzmu były one święte czy coś w tym guście. Ale wyglądało to rzeczywiście trochę jak rupieciarnia, jakiś strych czy piwnica, gdzie składuje się rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić – wyrzucić żal, używać wstyd czy się nie da. Niektóre rzeĹşby czy inne przedmioty były mocno nadgryzione zębem czasu.
Tak czy inaczej – kolejny raz przekonałem się, że warto rozgląda się na boki, bo nie zawsze to, co najciekawsze, jest wyeksponowane. Nie zawsze to, co najbardziej rzuca sie w oczy, jest najciekawsze.
Stare w Chinach
Spojrzawszy na to zdjęcie, byłem pewny, że pochodzi z Malezji. Ale nie, zrobiłem je w Chinach, w Kunmingu. Obecnie miasto ma 1 mln mieszkańców, wtedy pewnie podobnie. W Wikipedii jest zilustrowane lasem wieżowców, więc nie wiadomo, czy budynki widoczne powyżej jeszcze stoją.
Wtedy, 8 lat temu, Kunming zrobił na nas wstrząsające wrażenie. Centrum miasta było jedną wielką komercją – sklepy, domy handlowe, wieżowce, biurowce itp. Starówka – wstydliwie schowana gdzieś z boku, a może ukrywająca się przed krwiożerczymi buldożerami, które systematycznie ją podgryzały.
Teraz wiem, że to planowe działanie, intencjonalna pogarda dla staroci. Rewolucja kulturalna zrobiła swoje i wyrugowała coś takiego, jak sentyment do starego (mówię o oficjalnym stanowisku i nastawieniu ogółu, bo na pewno są inne jednostki). Ciekawe, co się zmieniło po tylu latach, czy stare budynki jeszcze istnieją? Niestety, Google Street View w Chinach nie działa.
Na koniec mała refleksja fotograficzna – jednak co wieczór, to wieczór. A raczej wieczorne światło.