Amazonia o poranku

Boca Manu

Naczytałem się w młodości o puszczy Amazońskiej. Że gęsta roślinność, że wielka rzeka, dzikie zwierzęta, kiedyś dzikie plemiona (teraz pewnie też, ale zdecydowanie mniej). Będąc więc w Peru, zebrałem do kupy kilka informacji z przewodnika i postanowiłem popłynąć łodzią najpierw do Boca Manu, potem do Puerto Maldonado, następny przystanek miał być w Brazylii, a koniec w Boliwii. Czasu było w bród, więc czemu nie?

Pierwszy odcinek kończył się w Boca Manu – miasteczku, do którego można dolecieć lub dopłynąć. Frajdę dawało tylko to drugie. Wsiedliśmy więc w autobus, który wieczorem dowiózł nas do Pilcopaty. Rano złapaliśmy ciężarówkę, którą do jechaliśmy do Shintuii, a tam poszliśmy na przystań i złapaliśmy łódź.

Podróż trwała cały dzień i na miejsce dopłynęliśmy w nocy. Niedaleko jest znany park narodowy, więc nie spodziewaliśmy się żadnych kłopotów ze znalezieniem noclegu. Niestety – hotelu nie było żadnego. Co prawda ktoś chciał nas przenocować, ale za jakąś olbrzymią kwotę. Wtedy olbrzymią, bo teraz 15 dolarów za osobę uważam za umiarkowaną cenę. Na szczęście przygarnęli nas policjanci i zaoferowali darmowy nocleg na posterunku (nie, nie – nie byliśmy aresztowani za włóczęgostwo, rzeczywiście pozwolili się przespać). Rano zerwaliśmy się wcześnie, chcąc złapać łódź dalej i naszym oczom ukazał się taki widok, jak na zdjęciu – miasteczko budziło się ze snu wśród mgły.

A co było dalej? O tym opowiem przy innej okazji.

Lubie!
0

Motylarnia

Malezyjski motyl

Chwilę trwało, zanim sobie przypomniałem, gdzie dokładnie powstało to zdjęcie. Pamiętałem, że było to w Malezji. Podobnych miejsc w tym kraju trochę jest, ale na szczęście wizyta na farmie motyli kojarzyła mi się z pobytem w Cameron Highlands. Szybkie poszukiwania w Sieci i mam. Zanim weszliśmy do pomieszczenia z motylami, zaprezentowano nam skorpiony. Gosia odważnie wzięła jednego na dłoń, a ja utrwaliłem to, robiąc zdjęcie.

Motyli było mnóstwo. Latały wkoło nas i siadały nam na głowach czy ramionach. Wtedy, w 2009 we wrocławskim zoo nie było takich atrakcji (a jeśli było, to nic o nich nie wiedziałem), więc przeżycie było spore. Ale nawet kiedy kilka lat temu byłem we wrocławskiej wolierze z motylami, musiałem przyznać, że w Malezji było ich znacznie więcej.

Lubie!
0

Vox populi

Laguna Colorada

O naszej wycieczce do solniska Uyuni pisałem kilka razy. Tym razem o jednym z ciekawszych momentów, ale niestety nie z powodu, który bym mógł sobie wymarzyć.

To było chyba pierwszego lub drugiego dnia, a właściwie pod jego koniec. Zajechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić nocleg. Atrakcją była bliskość jeziora, w którym brodziły flamingi. Ostrzyłem sobie zęby na fajne zdjęcia. Tym czasem…

Z jakiegoś tajemniczego powodu przewodnik opowiedział o jakimś alternatywnym noclegu. Nocleg w innym miejscu? Nie ma mowy! Tam nie ma flamingów! Niestety, byliśmy odosobnieni w takim pojmowaniu zwiedzania (czyli żeby zobaczyć coś ciekawego). Przewodnik wymieniał wady i zalety noclegu w innym miejscu, dyskusja się toczyła. Dla nas ważne było to, że nie będziemy już nigdzie jechać, więc będzie czas pobiegać i porobić zdjęcia (z bieganiem ostrożnie, było to ok. 4200 metrów n.p.m., a my nie byliśmy jeszcze zaaklimatyzowani). A że wokoło atrakcji nie brakowało, zapowiadało się interesujące popołudnie.

Ze zgrozą słuchaliśmy i patrzyliśmy, jak kolejne bzdurne argumenty trafiają do innych uczestników wycieczki. Wreszcie kiedy okazało się, że w tym drugim miejscu będzie ubikacja ze spłuczką (tu warunki były bardzo spartańskie), wszystkich poza nami opanowała nieomal ekstaza. Przegraliśmy.

Połknąłem szybko posiłek i z pobiegłem nad jezioro. Tchu wystarczało na niewiele, więc co chwilę trzeba było się zatrzymywać i sapać. Ale kilka zdjęć udało się zrobić, w tym powyższe. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że zwiedzanie z innymi to nie jest to, co chomiki lubią najbardziej.

Lubie!
0

O wchodzeniu dwa razy do tej samej rzeki

Angkor

Nie odwiedzam dwa razy tych samych miejsc. Są ludzie, którzy wręcz celowo jeżdżą rok w rok w to samo miejsce, bo skoro im odpowiada, to dlaczego mieliby szukać nowego? Ja wolę za każdym razem doświadczać czegoś nowego, ale wiadomo, że od reguły bywająÂ wyjątki – są miejsca, kraje, które odwiedziłem więcej niż raz.

Dwa razy byłem na Lofotach i dwa razy na tej samej wyspie. Odwiedzone wtedy miejsca częściowo pokrywały się z tymi, w których byłem ładnych kilka lat wcześniej. Mogę powiedzieć, że wiele się nie zmieniły, ale co może się zmienić w skałach, piasku i morzu?

Po sześciu latach od pierwszego pobytu pojechałem drugi raz do Indii. Trasy pokrywały się tyko w Delhi i Agrze (Taj Mahal), więc w zdecydowanej większości widziałem zupełnie nowe miejsca. Podobnie było z Kirgistanem, gdzie formalnie rzecz biorąc byłem dwa razy, ale drugi pobyt był krótki i w innym miejscu (pomijając Biszkek, gdzie lądował samolot). Zarówno Indie jak i Kirgistan nie zmieniły się za bardzo pomiędzy wizytami.

O mały włos kilka lat temu pojechałbym ponownie do Syrii, ale zaczynało się tam robić niebezpiecznie, więc zrezygnowałem. Jeśli jeszcze kiedyś odwiedzę Syrię, z pewnością okaże się, że Damaszek, Aleppo czy Palmira nie wyglądają tam samo.

Po głowie chodzi mi też pojechanie do Nepalu, w którym byłem około roku 1998. I już wiem, że nie zobaczę tego, co mam na zdjęciach i w pamięci. Centrum Katmandu legło w gruzach i wątpię, czy większość zabytkowych świątyń zostanie odbudowana.

Na zdjęciu Angkor, który stał, stoi i pewnie będzie stał długo. Czerwoni Khmerzy – na szczęście – w przeciwieństwie do bojowników z Państwa Islamskiego zabytków się nie czepiali.

Lubie!
0

Po co te zdjęcia

Dachówki w chińskiej świątyni

Ostatnio przeczytałem opinię Susan Sontag (wyrażoną w 1977 roku), że fotografią na wakacjach zajmują się głównie nacje zapracowane, dla których robienie zdjęć jest formą zagłuszania poczucia obijania się – skoro choć robię zdjęcia, to jednak nie jestem próżniakiem.

Artykuł, w którym to napisano, kończył się stwierdzeniem, że po ponad 30 latach fotografują prawie wszyscy i to dużo częściej niż np. Japończycy z końca lat 70. Teza, którą miała wesprzeć ta obserwacja, nasuwa się sama i trudno z nią polemizować.

Ale jest przecież grupa ludzi, którzy fotografują nie po to, by zabić wyrzuty sumienia z przepuszczania czasu przez palce, ale… no właśnie po co, dlaczego? No właśnie – każdy ma pewnie odrobinę inne uzasadnienie. Jedni chcą uwiecznić, zatrzymać ważne i przyjemne chwile, inni lubią moment zadowolenia z fajnego kadru, złapania odpowiedniego momentu czy uchwycenia świateł i cieni w odpowiedni sposób. Są też tacy, którzy pragną uznania – wystaw, nagród, publikacji.

Tak czy inaczej – nie przejmujmy się Susan Sontag, róbmy zdjęcia, byle nie było to bezmyślne pstrykanie.

Lubie!
0

Wieże przyrodniczo

Petronas Towers

Jeśli ktoś się zastanawiał, dlaczego tak długo milczałem, to wyjaśniam, że byłem na wakacjach. Gdy obrobię zdjęcia, zaprezentuję jedno. A tymczasem…

Petronas Towers prezentowałem już kilka razy. Każde zdjęcie, na którym pokazuję wieże, jest inne. Bo też prawie każdy obiekt można sfotografować na różne sposoby. Tym razem wizerunek przyrodniczy.

Lubie!
0

Kolejność ma znaczenie

Pagoda w Phnom Pehn

Mówisz Kambodża, myślisz Angkor. Pod tym zdaniem podpisze się większość turystów, którzy odwiedzili kraj Khmerów. Coś w tym jest, bo Kambodża ma Angkor Wat (centralny zespół świątyń Angkoru) nawet na fladze swojej fladze. Turyści przeważnie lecą do Siem Riepu, zwiedzają Angkor i wylatują.

My chcieliśmy oczywiście zobaczyć w Kambodży więcej, nie tylko najsłynniejszy zabytek, ale to przypadek sprawił, że najpierw trafiliśmy do Phnom Pehn (na świątynię ze zdjęcia natknęliśmy się też przypadkiem) , potem widzieliśmy Sambor Prey Kuk, a na samym końcu Angkor.

Emocje były więc stopniowane. Potem, gdy w Tajlandii widzieliśmy jakieś świątynie z czasów Angkoru, były dla nas tylko kolejnymi tego typu budowlami i to średniej wielkości. Kolejność zwiedzania ma znaczenie.

Lubie!
0

Kwiatki dla Buddy

Jaskinia 1000 buddów

Na tym zdjęciu podobał mi się kontrast – szarobure posągi Buddy (lekko tylko złote) i kolorowe kwiatki. Kiedyś szarobure zamieniłem na czarno-białe, tylko kwiatkom zostawiłem kolory. Wrzuciłem do oceny do jakiegoś serwisu dla fotografów i zostałem skrytykowany. No cóż – tak to czasem bywa…

Lubie!
0

Che i Argentyna

Che Gevara

Dzień przed zrobieniem tego zdjęcia byliśmy w polskie ambasadzie po paszport dla Gosi. Nasza trasa musiała ulec zmianie. Po powrocie z Aconcagui planowaliśmy jechać na południe, ale gdy zaaferowani wrzucaliśmy informacje na naszą stronę, ktoś świsnął nam plecak. Straty były – aparat, czeki podróżne, trochę gotówki i paszport. Niestety, bez tego ostatniego nie byliśmy w stanie kontynuować podróżny. To znaczy przejechalibyśmy jeszcze kawał Argentyny, ale już do Ziemi Ognistej byśmy nie dotarli, bo jedyna droga wiedzie przez Chile. W planach mieliśmy jeszcze inne kraje, więc – tak czy inaczej – musieliśmy wyrobić tymczasowy paszport.

Na szczęście obyło się bez komplikacji i zanim wyruszyliśmy na południe kraju, mogliśmy się zrelaksować w Buenos Aires. Proszę mnie dobrze zrozumieć – „zrelaksować” oznaczało spokojne włóczenie się po mieście, podglądanie ludzi, a nie żadne ekscesy.

W jednym z turystycznych zakątków miasta na stoisku z pocztówkami zobaczyłem kilka poświęconych Che Gevarze. Prezentuję tę najmniej dosłowną, ale zawierającą wszystko.

Lubie!
0

W parku u Buddy

Park Buddy - Wientian

I znowu gościmy w Wientianie w Parku Buddy…

Lubie!
0