Kirgizi

KirgiziRok 2004 był w moim fotografowaniu przełomem, bo pierwszy raz zabrałem na wakacje aparat cyfrowy. Było to Canon A80, 4 megapiksele, uchylny ekran i pełna kontrola ekspozycji. Żeby nie było – miałem ze sobą także Nikona N70, co było przyczyną lekkiego rozdwojenia jaźni. W Nikonie były slajdy, więc zrobione nim fotografie nie nadawały się do pokazania np. w Internecie (ze skanerem wtedy było krucho). Z kolei zdjęcia cyfrowe nie miały szans trafić do pokazu (rzutnik miałem i mam tylko analogowy). Musiałem więc po pierwsze nosić oba aparaty, a po drugie część zdjęć robiłem podwójnie.

Odwiedziliśmy wtedy Kirgistan z zamiarem wejścia na wysoką górę, potocznie zwaną Pikiem Lenina. Obecnie to Szczyt Awicenny, ale wszyscy posługują się starą nazwą. Usłyszeliśmy o nim od kolegi, który próbował na niego wejść jakiś czas wcześniej. Czemu więc nie spróbować?

Pik Lenina nie jest trudny techniczne, choć jak każda góra tej wysokości (trochę ponad 7000 metrów), może być niebezpieczny. Dodatkowo między obozami pierwszym a drugim jest sporo szczelin. Gdy był tam kolega, były odsłonięte. Z kolei kiedy my próbowaliśmy, pokrywał je śnieg. Co lepsze? Trudno powiedzieć. Śnieg tworzy mosty, po których można przechodzić, ale które mogą się załamać. Gdy szczeliny widać, można je okrążać – trwa to dłużej, ale jest bezpiecznie.

A teraz coś o zdjęciu. Baza mieści się na Cebulowej Polanie (zwanej Polaną Łukową – od rosyjskiego słowa łuk, oznaczającego właśnie cebulę). Rzeczywiście – dzika cebula tam rośnie. Baza jest przyjemna, bo poza cebulą jest trawa i ogólnie jest zielono. Do siedzib ludzkich jest daleko, na polanę dostać się można tylko wynajętym samochodem. Chyba że jest się Kirgizem, który akurat gdzieś niedaleko ma swoją jurtę.

Jurty były też na polanie, jako coś w rodzaju hotelu. Do bazy przyjechaliśmy późno, po ciemku i pierwszą noc spędziliśmy właśnie w jurcie. Zapach tego domostwa w połączeniu z pierwszymi objawami wysokości skutkować mógł jednym – w najlepszym razie nudnościami. Potem było już tylko lepiej.

Lubie!
1

Angkor w 2D

PłaskorzeĹşba z AngkoruJak już kiedyś pisałem, fotografując, warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Często jest tak, że są naturalne ujęcia, miejsca, które od razu wybiera każdy fotograf. Są gwarancją dobrego zdjęcia. Tyle tylko, że zdjęcia takiego samego, jak tysiąc innych. Kiedyś byliśmy w Etiopii przy wodospadzie, który jest początkiem Nilu Błękitnego. Mieliśmy pecha, bo była pora sucha, więc wodospad był marny. Ale i mieliśmy też szczęście, bo u jego podnóża było sporo suchego miejsca. Rozbiliśmy więc namiot i przenocowaliśmy. Turyści szybko zniknęli i mieliśmy cały wodospad dla siebie. Oczywiście robiliśmy zdjęcia. Teraz już nie pamiętam, ale chyba Gosia zrobiła coś innego – fotkę nie frontalną, ale gdzieś z dołu, nieomal spod strumienia wody. Wtedy otworzyły mi się oczy i stwierdziłem, że to dużo lepsze niż typowe widoki.

Rano zjawił się chłopiec, by nam coś sprzedać. Nie byliśmy zainteresowani. Gdy wracaliśmy, towarzyszył nam i, chcąc jednak dokonać jakiejś transakcji, starał się być miły. Mówił, gdzie należy uważać, gdzie jest najlepsza ścieżka oraz – co mnie szczególnie irytowało – skąd należy robić zdjęcia. Należy, można – wszystko jedno. Rzeczywiście, pokazywał punkty, z których był wspaniały widok. Jednak ja, zdenerwowany, ignorowałem jego rady. Bo co za radocha zrobić takie zdjęcie, jakie przede mną stu ludzi? Czasem jest, bo trudno spodziewać się, że każde będzie unikatowe. Ale jednak jest satysfakcja, gdy kopię znanego ujęcia zrobię sam, dojdę do niego samodzielnie, a nie ma jej, gdy ktoś mi powie: stań tu, skieruj aparat w tamtą stronę. Wtedy stajemy się automatem do naciskania migawki.

A jaki związek powyższego wywodu z Angkorem? Budowle Angkoru są piękne i często charakterystyczne, ale warto też zwracać uwagę na detale, których akurat tam nie brakuje. Czasem są ciekawsze niż same świątynie. Fotografując cokolwiek, warto o tym pamiętać.

Lubie!
1

Sprzedawca

SprzedawcaPowyższe zdjęcie pochodzi z Chin (co łatwo wydedukować). W wszystkich krajach tamtego rejonu kosze i inne elementy wyplatane z trawy, bambusa czy podobnych materiałów są popularne. Największą mnogość koszy widziałem w Laosie, gdzie szczególnie popularne były kosze na klejący się ryż. Jest to potrawa robiona ze specjalnej odmiany, a efektem finalnym jest bryła sklejonego ryżu. Do koszyka wkłada się tyle, ile się potrzebuje i można już jeść. Czasem z sosem, ale często je się sam ryż. Była to popularna potrawa szczególnie na jazdę autobusem. Po prostu skubało się po trochu, żeby nie czuć głodu w czasie jazdy. Jeśli my go kupowaliśmy, to do foliowego woreczka. Efekt ten sam, ale jakże różne doznania estetyczne.

Lubie!
0

Splątany Angkor Wat

Splątany Angkor WatPewnie już o tym pisałem, ale co tam… Gdy zwiedzamy Angkor, widzimy ładne, klimatyczne ruiny. Ale gdy dotarli tam Francuzi, wiele posągów i budynków było zniszczonych, a ich części porozrzucane. Archeolodzy pracowicie to poskładali, czasem po prostu poukładali na sobie, czasem połączyli metalowymi klamrami. Kilka świątyń zostało zostawionych w takim stanie, w jakim zastali je Europejczycy.

To jeden z takich przykładów: nazwy nie pomnę, choć być może dałoby się to ustalić. Ale jeśli ktoś chce to zobaczyć na własne oczy, po prostu musi spytać przewodnika lub przeczytać przewodnik. Po dotarciu ma miejsce wejść do środka (najlepiej w południe, wcześnie rano lub póĹşno wieczorem, kiedy jest najmniej turystów), zamknąć oczy i wyobrazić siebie w roli Indiany Jonesa. Bezcenne.

P.S.
Oczywiście jeśli chodzi o robienie zdjęć, środek dnia odpada. Ale nawet w największe upały, wewnątrz kamiennych wnętrz panuje przyjemny chłód.

Lubie!
1

Na plaży

Na plażyPlaże to nie jest miejsce, które chomiki lubią najbardziej, ale raz na jakiś czas, czemu nie? Można odwiedzić. Tym bardziej, że wtedy pierwszy raz byliśmy z Jędrkiem, który wtedy miał 8 miesięcy. Za długo tam nie wytrzymaliśmy, ale kilka dni łażenia po piasku i moczenia się w wodzie nikomu nie zaszkodziło.

Mieszkaliśmy w bungalowie, a na posiłki udawaliśmy się do knajpek, które umiejscowione były co jakiś czas wzdłuż plaży. Niektóre były budkami, inne miały własne ogrody. I w takim właśnie ogrodzie spotkaliśmy dwa wielkie warany. Miały tak z 1,5 długości i chyba wyżerały jakieś resztki. Zobaczywszy nas, powoli oddaliły się w leśną gęstwinę.Do lasu nie chodziliśmy, bo raczej nie było tam czego szukać. Wiodła tam ścieżka na drugą stronę wyspy, ale uznaliśmy, że nie ma tam dla nas niczego ciekawego.

Ekscytujący był wyjazd z wyspy. Akurat zepsuła się pogoda i chętnych na opuszczenie tego miejsca było sporo. Fale nieźle biły i łodzie miały trudności z dobiciem do brzegu, a potem my z wejściem na pokład. Szczególnie z Jędrkiem w chuście. Ale udało się i dotarliśmy na stały ląd bez strat.

Lubie!
2

Zielony szczegół

Góry w LaosieTo trzecie zdjęcie z cyklu. Moim zdaniem najbardziej udane. W pozostałych był jeden plan – ten odległy. Tutaj udało się złapać coś bliżej. Często to nieskomplikowany zabieg, a znacznie podnosi walory zdjęcia. Oczywiście, nie można po prostu przystanąć, spojrzeć i nacisnąć migawkę. Trzeba znaleĹşć to coś, co jest bliżej i co będzie współgrało z resztą fotografii. Trzeba się pochylić – dosłownie i w przenośni, bo także nad przysłoną, by uzyskać odpowiednią głębię ostrości.

Są rzecz jasna sytuacje, w których niczego sensownego na pierwszy plan się nie znajdzie, ale warto próbować, bo z moich obserwacji wynika, że często zdjęcia, które mi się podobają, są właśnie w taki sposób skomponowane: znaczący szczegół w powiększeniu na początek, a potem wypełnienie. Najtrudniej znaleĹşć ten szczegół, ale trzeba próbować.

Lubie!
0

Mnogość Buddów

Wielu BuddówPosągi Buddy można znaleźć nie tylko na zapleczu świątyni, ale – jeśli chodzi o Laos – przede wszystkim w Pak Ou, w Jaskini Tysiąca Buddów. Ja tak zapamiętałem nazwę, ale już nie jestem pewny, czy taka ona jest.

Wybierając tam, warto zaopatrzyć się w statyw, bo jest tam dość ciemno. Posągów i posążków Buddy jest tam rzeczywiście mnóstwo i to najróżniejszych. Jaskinia jak to jaskinia – ciemno tam, więc oferuje fajne kontrasty i jeśli ktoś się do tego przyłoży, można zrobić ciekawe zdjęcia. Sporo figurek jest malutkich i pewnie duży statyw nie zawsze się sprawdzi. Ja miałem tam Velbona, chyba CX-460. Waży na tyle niewiele, że można go zabrać nawet w góry, jest dość wysoki, wytrzymały. Przeżył za mną sporo i dopiero w Malezji odmówił posłuszeństwa (pod koniec wakacji). Zostawiłem go tam i jeszcze przed wyjazdem z hotelu uczynny człowiek przyniósł mi go (że może zapomniałem). Ale nie, ja go z premedytacją porzuciłem. Po powrocie do Polski kupiłem taki sam.

Lubie!
0

Zakrystia czyli co?

Buddyjska zakrystiaTytuł ma uzasadnienie o tyle, że gdyby to był kościół, tak bym właśnie nazwał to pomieszczenie. Ale w świątyni buddyjskiej? Pojęcia nie mam. Miejsce to znajduje się w Luang Prabangu, mieście, którego status można porównać trochę do Krakowa. Też był kiedyś stolicą kraju i znajduje się w nim wiele zabytków.

Warto odwiedzić to miejsce właśnie dla niezliczonych świątyń rozrzuconych po całym mieście. Oprócz nich są m.in. posągi Buddy, w tym jeden wielki (zdjęcie się pojawi). Ciekawostką jest targ dla turystów, na którym można nabyć różna pamiątki, wiele bardzo ciekawych. Bazar ma też bogatą sekcję gastronomiczną, gdzie można tanio i smacznie zjeść.

Mnogość świątyń daje możliwość posłuchania śpiewów mnichów. Już nie pamiętam, czy wyczytaliśmy to w przewodniku, czy przypadkiem na to trafiliśmy, ale o stałej porze, (zdaje się, że to była godzina 18) w większości świątyń zbierają się buddyjscy mnisi i modlą się, czy odbywa się coś w stylu nabożeństwa. Dość, że bardzo klimatycznie śpiewają. Obecność dużej ilości mnichów gwarantuje inną atrakcję, ale o niej będzie przy okazji stosownego zdjęcia.

Oprócz architektury sakralnej warte obejrzenia są urokliwe budynki kolonialne, które w dużej liczbie rozsiane są po mieście.

Ta fotka powstała w świątyni, w której coś się działo. Pisze mało precyzyjnie, bo nie pamiętam co, ale Gosia poszła oglądać to „coś”, a ja w bok. Tam odkryłem zaplecze, tytułową zakrystię, gdzie składowano przeróżne rupiecie – można by rzec. Można by, bo pewnie dla wyznawców buddyzmu były one święte czy coś w tym guście. Ale wyglądało to rzeczywiście trochę jak rupieciarnia, jakiś strych czy piwnica, gdzie składuje się rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić – wyrzucić żal, używać wstyd czy się nie da. Niektóre rzeĹşby czy inne przedmioty były mocno nadgryzione zębem czasu.

Tak czy inaczej – kolejny raz przekonałem się, że warto rozgląda się na boki, bo nie zawsze to, co najciekawsze, jest wyeksponowane. Nie zawsze to, co najbardziej rzuca sie w oczy, jest najciekawsze.

Lubie!
0

Stare w Chinach

Stara zabudowa w ChinachSpojrzawszy na to zdjęcie, byłem pewny, że pochodzi z Malezji. Ale nie, zrobiłem je w Chinach, w Kunmingu. Obecnie miasto ma 1 mln mieszkańców, wtedy pewnie podobnie. W Wikipedii jest zilustrowane lasem wieżowców, więc nie wiadomo, czy budynki widoczne powyżej jeszcze stoją.

Wtedy, 8 lat temu, Kunming zrobił na nas wstrząsające wrażenie. Centrum miasta było jedną wielką komercją – sklepy, domy handlowe, wieżowce, biurowce itp. Starówka – wstydliwie schowana gdzieś z boku, a może ukrywająca się przed krwiożerczymi buldożerami, które systematycznie ją podgryzały.

Teraz wiem, że to planowe działanie, intencjonalna pogarda dla staroci. Rewolucja kulturalna zrobiła swoje i wyrugowała coś takiego, jak sentyment do starego (mówię o oficjalnym stanowisku i nastawieniu ogółu, bo na pewno są inne jednostki). Ciekawe, co się zmieniło po tylu latach, czy stare budynki jeszcze istnieją? Niestety, Google Street View w Chinach nie działa.

Na koniec mała refleksja fotograficzna – jednak co wieczór, to wieczór. A raczej wieczorne światło.

Lubie!
0

Machu Picchu

Machu PicchuO Machu Picchu już było – wtedy we mgle, z widokiem na dno doliny. Teraz zdjęcie można rzec klasyczne. Poranne mgły się przewaliły i rozjaśniło się. Ruiny nie są może skąpane w słońcu, ale jest dość jasno. Jakoś udało mi się prawie uniknąć ludzi na zdjęciu, ale było ich bez liku. W końcu to największa atrakcja Peru. ZnaleĹşć się tam samemu – chyba niemożliwe. Pomijam specjalne przypadki, kiedy np. ważna telewizja kręci film i wynajmuje całe ruiny. Nie można zrobić jak w syryjskiej Palmirze, gdzie po prostu rozłożyliśmy śpiwory w ruinach greckiego miasta, którego nikt nie pilnował (nie mówiąc o pobieraniu biletow). Ani tak, jak w Turcji, na Nemrud Dag, gdzie byli strażnicy, ale koleżanka nieomal wypłakała zgodę na nocleg wśród wielkich posągów. Peru ma z tych ruin niezły dochód i nie pozwoli na przebywanie wśród nich bez biletów. A nocnych nie sprzedają.

Lubie!
2