Pszczoła

PszczołaW poprzednim wpisie wspomniałem już o moim pierwszym cyfrowym aparacie. Poza innymi, miał i tę zaletę, że oferował tryb makro. Dodatkowo kupiłem do niego adapter szerokokątny, który po odkręceniu pierwszej soczewki zmieniał się w makro. Tak więc sumarycznie mały aparacik dawał za niewielkie pieniądze całkiem sensowny tryb makro. Moja obecna małpka (G11) też potrafi robić zdjęcia makro, ale nie z taki powiększeniem. Podejrzewam, że jest to kwestia adapteru. Ale stary (choć go mam), nie pasuje do nowego aparatu.

W lustrzance makro (lub coś zbliżonego) realizowałem obiektywem Sigma 70-300 mm f/4-5.6 APO DG Macro. Makro było tylko przy najbardziej wysuniętej ogniskowej, ale znowu ratowałem się soczewką. Tym razem zrobioną ze zniszczonego filtru i soczewki do okularów (o odpowiednio dostosowanej średnicy). Wiadomo, że jakość optyczna takiego zestawu nie była idealna, ale lepiej zrobić nieidealne zdjęcie niż nie zrobić go wcale.

Lubie!
0

Liście

Liście na działceW „Idiocie” jest scena, kiedy książe Myszkin rozmawia z pannami Jepanczynównami. W pewnym momencie pod wpływem opowieści rodem z dalekich krajów Adelajda, miłośniczka malowania, rzuca hasło, że koniecznie muszą wyjechać za granicę, bo tutaj to ona nie ma tematów do obrazów. Na to odzywa się matka, mówiąc, że jeśli tutaj ich nie nie znajduje, nie dostrzeże ich również za granicą.

Nie do końca się z tym zgadzam, bo – jak już pisałem – nasze pobudzenie nowymi obrazami największe jest na początku, a potem opada. Jest to naturalna cecha ludzkiego umysłu i pewnie dlatego trudno jest dostrzec ciekawe motywy we własnym otoczeniu.

Nie będę tu kreował się na takiego, co potrafi, bo często nie potrafię. Ale czasem mi się zdarza. Powyższe zdjęcie powstało na działkach w Kaczkach Ĺšrednich, wiosce, w której się wychowałem. Szczegółów zupełnie nie pamiętam, ale po EXIF-ie i samym zdjęciu widzę, że zrobiłem je pod koniec lata moim pierwszym cyfrowym aparatem. Jego szczególną cechą był uchylny ekranik. Ta funkcja znakomicie ułatwia robienie takich zdjęć – z żabiej perspektywy. Jego następca u mnie koniecznie musiał mieć taką możliwość. I ma – to Canon G11.

Lubie!
0

Żar epoki

Ĺšwiątynie AngkoruJonasz Kofta śpiewał kiedyś, że chłodu użyczą tylko drzewa, tylko liście. Jeśli chodzi o zasadniczą wymowę tamtej piosenki, to zgadzam się w całej rozciągłości. Ale akurat podczas zwiedzania Angkoru chłodu zaznaje się w inny sposób. Oczywiście – fotografowie poważnie podchodzący do swojego hobby lub zawodu wstają z kurami (lub przed nimi) i gdy słońce wychyla się zza horyzontu, już czekają z aparatami gotowymi do strzału. Potem, gdy słońce jest w zenicie i praży, odsypiają w hotelach (lub segregują zrobione zdjęcia), by wieczorem znów pojawić się na stanowisku.

My tak nie robiliśmy, zwiedzaliśmy cały czas (z wyjątkiem nocy oczywiście). A w najgorszym upale najlepsze schronienie przed żarem dawały właśnie mury. Chciałoby się dodać „starożytne”, ale nie. Państwo Khmerów istniało w średniowieczu. Obecnie prezentuje się okazale, ale oczywiście tylko jako ruiny. Wtedy było największym miastem na świecie z imponującą liczbą miliona mieszkańców. Dla porównania Warszawa tę liczbę osiągnęła po raz pierwszy w roku 1925, kolejny po trzydziestu latach.

Lubie!
0

Zielone wzgórza

Pola herbacianeWszyscy pamiętamy piosenkę „Zielone wzgórza na Soliną”. Ja też, choć poza strzępkiem melodii i tytułowymi słowami w pamięci nie utkwiło mi wiele więcej. Każdy chwali swoje, ale muszę obiektywnie przyznać, że najbardziej zieloną zieleń widziałem nie w Bieszczadach, ale w Kambodży. Wjechaliśmy tam w okresie, kiedy dopiero wzrastał ryż, a pola były zalane wodą. I rzeczywiście – młody ryż jest bardzo zielony, a wrażenie to potęgowała olbrzymia powierzchnia pokryta roślinami.

Druga niesamowita zieleń, ale już tylko na zdjęciach, to herbaciane pola w Malezji. Na żywo były zielone, ale nie aż tak. Herbata potrafi być dużym drzewem, ale gdy się ją uprawia, jest formowana, by była krzakiem. Zbiera się oczywiście tylko świeże listki, więc są one (krzaki) nieustannie przycinane. Do zbierania herbacianych liści wykorzystywani są robotnicy ze Sri Lanki, bo Malezyjczycy okazali się za drodzy.

Lubie!
0

Zbocze

Zbocze MuztaghatyNa temat tej wyprawy napisałem chyba wystarczająco. Kolejne zdjęcie z oddali, które daje trochę poczucie rozmiaru tej góry.

Lubie!
0

Nad rzeką

 

Mekong w okolicach Luang PrabanguMekong spotykaliśmy podczas naszej podróży po Azji wiele razy. Nic dziwnego, rzeka jest długa (9 miejsce na świecie), więc przepływa przez wiele krajów. W Laosie nad Mekongiem można podziwiać zachody słońca, w Wietnamie rozlewa się w imponującą deltę. Powyższe zdjęcie pochodzi z okolic Luang Prabangu. Doskonale na nim widać, jak w górzystym kraju wykorzystuje się każdy skrawek ziemi. Co prawda ta nad brzegiem jest piaszczysta, ale wyraĹşnie widać tarasy.

Aha – zdjęcie nie jest bardzo ostre, a to dlatego, że powstało przez przycięcie fotki pionowej. Niżej dla zainteresowanych oryginał. Warto było ciąć?

Pionowy Mekong

Lubie!
0

Za gałęziami

Gałęzie na ścianieO świątyniach Sambor Prei Kuk już było. Dziś zdjęcie ze ściany porośniętej gałęziami (korzeniami) figowca. Proszę zwrócić uwagę na to, jak spasowane są cegły. Po tylu latach!

Lubie!
0

Koszula przede wszystkim

Chłopcy obserwujący wyścigi łodziGdy słyszymy „egzotyka”, poza ładnymi widokami przed oczami pojawiają nam się barwne stroje. Tymczasem rzeczywistość jest zgoła inna. Kolorowe ubiory są, ale coraz częściej spychane na margines, sprowadzane do roli cepelii. Ew. wyjmowane są przy uroczystościach, a na co dzień… Wróć – to się tyczy mężczyzn. Kobiety częściej ubierają się tradycyjnie. Jako przykład wystarczą Indie. Sari czy inne tradycyjne kobiece stroje spotkać jest łatwo. MężczyĹşni wybierają zwykle coś z naszej klasyki – spodnie „garniturowe”, koszula i… często klapki, bo w tamtym klimacie i kulturze są najpraktyczniejsze.

W Laosie było podobnie. Kobiety znacznie częściej nosiły tradycyjne spódnice, a mężczyĹşni koszulki czy koszule. Ale ta ostatnia część garderoby najbardziej kojarzy mi się z Azją – traktowaną całościowo.

Tutaj w koszulach byli młodzi chłopcy – u nas widok niespotykany. Zdjęcie powstało w Laosie. Miejsca nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że była to niewielka wioska o nazwie Vieng Xay. Akurat tego dnia, kiedy tam byliśmy, odbywały się zawody wioślarskie. Na jakimś akwenie (małe jezioro?) ścigały się tradycyjne łodzie z ośmioosobowymi załogami. Oczywiście na miejscowe warunki była to nie lada atrakcja i wszyscy zebrali się – dorośli i dzieci. My oczywiście też, ale bardziej niż zmagania sportowe interesowali nas ludzie. Przy okazji udało się pstryknąć kilka zdjęć. Jedno z nich powyżej.

Lubie!
1

Jaskinie

Jaskinia obok Vang VienguDo Wang Wiengu ciągną tłumy. Najmniej przyciągają je jaskinie, których w okolicy pełno. Dostaliśmy gdzieś ręcznie rysowaną mapę (konkretnie: ksero), w hotelu pożyczyliśmy rowery i pojechaliśmy.

Niektóre jaskinie można zwiedzać samemu. Większość turystów nie ma latarek, więc nie zapuszcza się zbyt głęboko. My mieliśmy i chyba w takiej pieczarze powstało powyższe zdjęcie.

Inną jaskinie zwiedzaliśmy z „przewodnikiem” – mieszkał w pobliżu wejścia i za „co łaska” oprowadzał. Musiały to być znaczące kwoty, bo tak sobie by nie mieszkał na odludziu. Zwiedzanie zakończyliśmy dość szybko, bo już ściemniało się.

Do hotelu wracaliśmy po ciemku, ale jakoś się udało. Tego dnia czekały nas jeszcze negocjacje handlowe. Zakończyły się sukcesem i kolejnego ranka kontynuowaliśmy podróż po Laosie na kajakach, spływając w kierunku Wientianu.

Plecaki jechały samochodem.

Lubie!
0

Szczyt w chmurach

Szczyt w chmurachFotografia z jednej strony rejestruje rzeczywistość, z drugiej pozwala nią manipulować. Przykładem jest powyższe zdjęcie.

Zrobiłem je, gdy szliśmy w kierunku (tak nam się przynajmniej zdawało) bazy pod Aconcaguą. Okoliczne szczyty nie były imponujące, nie było też jakiejś strasznej burzy, zamieci czy czegoś takiego. Tego ranka pogoda się zepsuła, okolica została przyprószona śniegiem i napłynęły chmury lub mgła. Było jasno, choć oczywiście nie słonecznie. Po pół godziny marszu w górę jakiegoś potoku przypuszczenie, które kiełkowało w nas od jakiegoś czasu, przerodziło się w decyzję – idziemy złą drogą i trzeba zawrócić.

W sumie nadłożyliśmy chyba trzy dni marszu, co mogło nam wyjść nawet na zdrowie, bo lepiej się zaaklimatyzowaliśmy. Po wszystkim okazało się, że poszliśmy najrzadszą drogą (z tych dostępnych dla turystów) – przez Dolinę Guanako. Te sympatyczne zwierzęta pojawiały się dość często, tego dnia zrobiłem jednemu zdjęcie. Pojawi się za… za tyle, że aż nie chce mi się liczyć.

Ta fotka nie wyglądała jakoś spektakularnie, aż postanowiłem się pobawić jakimś programem graficznym i zwiększyć jej wartość. Efekt ja wyżej.

Lubie!
0